Na razie tylko z angielskimi lub hiszpańskimi napisami. Do tego tylko na komórce i każdy „odcinek” nie dłuższy niż 10 minut. No i nie jest tanio – ale za to można testować serwis przez 3 miesiące.
6 kwietnia, w poniedziałek, wystartował Quibi, nowy serwis streamingowy z filmami i programami TV. Stoją za nim dwa duże nazwiska – Meg Whitman i Jeffrey Katzenberg. Whitman jest szefem nowego serwisu, a wcześniej zbudowała niemal od zera eBay i potem przez kilka lat była szefem HP. Katzenberg miał pomysł na Quibi a znany jest między innymi z bycia szefem Walt Disney Studios i stworzenia DreamWorks, studia które nakręciło między innymi Shreka.
Teraz Whitman i Katzenberg odpalili serwis Quibi wspierany przez dużych inwestorów i główne studia filmowe Hollywood – wśród nich jest między innymi Walt Disney Company, NBCUniversal, Sony Pictures i WarnerMedia.
Quibi ma być inne od Netflixa lub HBO GO.
Dwie główne cechy nowego serwisu to udostępnianie wyłącznie krótkich materiałów wideo – filmy, ich odcinki lub inne produkcje trwają tutaj od 5 do 10 minut – oraz brak możliwości ich oglądania na czymkolwiek innym niż smartfon.
Nie ma wersji na komputery, tablety i specjalnej aplikacji dla telewizorów – tylko aplikacje na smartfony z Androidem i iPhone’y.
Do tego twórcy Quibi, mając wsparcie wielkich z Hollywood, chcą by ich kontent był wysokiej jakości. W filmach i programach na Quibi mają pojawiać się gwiazdy, tworzone mają być przez profesjonalnych i uznanych reżyserów.
Tyle założenia. Sprawdziliśmy, jak to wygląda w praktyce.
Quibi na razie tylko z angielskimi lub hiszpańskimi napisami
Po pierwsze serwis działa już w Polsce. Każdy może ze sklepu Play lub Apple’a pobrać aplikację Quibi, zarejestrować się w serwisie i zacząć oglądać filmy i seriale.
Jednak uwaga – wyłącznie z angielską wersją dźwiękową wzbogaconą opcjonalnie o angielskie lub hiszpańskie napisy. Polskiej wersji i polskich napisów na razie nie ma.
Aplikacja Quibi jest fajna. Krótkie formy się sprawdzają
Sam pomysł, by wszystkie materiały były nie dłuższe niż 10 minut może wydawać się nieco dziwaczny, ale w praktyce to za bardzo teraz nie przeszkadza, a w czasach po koronawirusie będzie jeszcze bardziej akceptowalny.
Twórcy chcieli, byśmy po materiały z Quibi sięgali między innymi w czasie podróży do pracy, krótkich przerw w ciągu dnia, przy porannym śniadaniu lub lunchu. To naprawdę może zadziałać w naszym zabieganym świecie.
Teraz jest spokojniej, więc Netflix sprawdza się lepiej, ale w przyszłości krótsze formy oglądanie wyłącznie na komórce możemy cenić bardziej niż teraz. Wpisuje się to zresztą w rozrywki, które dobrze już znamy – jak np. oglądanie krótkich filmików na YouTube. Quibi to w pewnym sensie taka rozwinięta, bardziej profesjonalna forma takich zabaw.
Wspiera ją dobrze zaprojektowana i komfortowa aplikacja. Dość łatwo jest w niej znaleźć to, co chcemy oglądać.
Unikatowym pomysłem jest również to, że każdy materiał możemy oglądać na całym ekranie w pionie lub poziomie. Jak to możliwe? Wszystkie były kręcone dwoma kamerami – specjalnie dla Quibi. W każdej chwili możemy więc obrócić komórkę, ujęcie się zmieni, a akcja na ekranie będzie toczyła się dalej. Fajne.
Treści w Quibi jest mało. Głównie dla młodszych użytkowników i do tego z USA
Każdy serwis streamingowy jest tak dobry, jak dobre są filmy i programy, które udostępnia. I na razie z tym w Quibi jest krucho.
6 kwietnia serwis wystartował z około 50 produkcjami, w tym były cztery specjalnie zrobione dla niego filmy w odcinkach po kilka minut każdy i 19 innych większych produkcji w rodzaju filmów dokumentalnych i różnych rozrywkowych programów telewizyjnych.
Quibi nie udostępnia równocześnie wszystkich odcinków dużych produkcji, więc np. oglądanie sensacyjnego „Most Dangerous Game” z Liamem Hemsworthem i Christophem Waltzeym zakończyliśmy w środę po kilkudziesięciu minutach na piątym epizodzie, gdy akcja dopiero zaczynała się rozkręcać. Kolejne odcinki serwis dawkuje codziennie po jednym.
Każdy oczywiście ma różne gusta, ale ogólnie mówiąc, Quibi nie ma teraz materiału, który wbija w fotel. Większość jest przeciętna, wyraźnie adresowana (pod względem poruszanych tematów) głównie dla odbiorców w wieku od kilkunastu do powiedzmy maksymalnie 30 lat i to jeszcze mieszkających w USA. To ostatnie szczególnie widać w kilku różnych programach informacyjnych przygotowywanych i dodawanych do serwisu kilka razy dziennie.
Quibi jest drogie
W teorii Quibi oferuje dostęp nieco tańszy – jeżeli zgodzimy się na reklamy – i nieco droższy bez reklam. Ale to działa chyba tylko w USA.
W Polsce tak dobrze nie ma i by cieszyć się materiałami z serwisu, musimy zaakceptować stawkę 37,99 zł miesięcznie. Reklam przy tym nie ma żadnych. To dużo, biorąc pod uwagę ograniczenia serwisu.
Ale pozytywne w tym jest, że na razie pierwsze trzy miesiące oglądania materiałów na Quibi są bezpłatne. Pierwszą opłatę od naszego testowego konta serwis zamierza pobrać dopiero w lipcu. Więc testujemy… i takie podejście możemy polecić teraz każdemu. Zobaczcie sobie, co tam jest – jak chcecie. Jak się nie spodoba, to można zrezygnować z dalszej subskrypcji bez żadnych opłat. A nuż Quibi idealnie trafi w Wasze potrzeby. Ten serwis jest na pewno inny.
Foto: Quibi.
Czytaj więcej: W Windows 10 może pojawić się nowe menu Start. Wszystko OK i tylko jeden poważniejszy problem.
Czytaj więcej: Ostrożnie z kupowaniem starszych modeli smartfonów. Przestają być aktualizowane – tak jak teraz np. Samsung Galaxy S7.