Amerykańskie Siły Kosmiczne współpracują blisko ze spółką SpaceX, która zaczyna deorbitować pierwsze ze swoich satelitów sieci Starlink.
SpaceX na koniec maja miał na orbicie 6078 satelitów Starlink. 6006 z nich działało. Już tylko to oznacza, że wkrótce cześć z satelitów satelitarnej sieci Elona Muska rozsiewającej internet zostanie zdjęta z orbity.
SpaceX wykorzystuje do tego system napędowy satelitów. Po krótkim uruchomieniu silnika jonowego wybranego satelity, „nurkuje” on w kierunku Ziemi i po kilku chwilach spala się w gęstych warstwach atmosfery. Zwykle doszczętnie, choć nie jest to bardzo mały obiekt – waży ponad 250 kg.
Cała ta procedura została wcześniej starannie zaprojektowana przez twórców sieci Starlink. Jest też normą w świecie technologii satelitarnych. Nowością jest jednak fakt, że Starlink to nie pojedynczy satelita lub powiedzmy nawet kilka ich tuzinów, ale teraz ponad 6 tys. kosmicznych pojazdów, z których – uwaga! – każdy został zaprojektowany na 3-5 lat bezwaryjnej pracy.
To nie tylko oznacza, że pierwsze satelity Starlinka zaczynają się psuć, ale również, że za chwilę ich deszcz zacznie padać na Ziemię… Zresztą dokładnie tego zwrotu „deszcz satalitów Starlink” użył w rozmowie z sewisem Breaking Defense Jonathan McDowell, astronom i astrofizyk z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics.
W teorii deorbitacja licznych satelitów Starlinka nie powinna być problemem. Ale nie można wykluczyć sytuacji, że czasem nie do końca spalone ich szczątki wylądują w czyimś ogródku lub jeszcze gorzej na czyjejś głowie. I by tego uniknąć Space Force przypomniało właśnie Amerykanom, że monitoruje sytuację i współpracuje ze SpaceX. Wojskowi zamierzają nawet jeszcze raz przeliczyć obowiązujące modele optymalnej deorbitacji satelitów Starlink. Tak na wszelki wypadek…