22 maja 1960 roku w Chile, Ziemia zatrzęsła się z siłą, jakiej ludzkość nigdy wcześniej – i nigdy później – nie zarejestrowała.
Dzisiejsze silne trzęsienie ziemi, które nawiedziło Kamczatkę, ponownie przypomina nam, jak niewyobrażalne siły drzemią pod powierzchnią Ziemi. Mimo że jego magnituda przekroczyła 8 stopni w skali momentu magnitudo, nie zbliżyło się ono do rekordu z 1960 roku. To właśnie wtedy, 22 maja w Chile, Ziemia zatrzęsła się z siłą, jakiej ludzkość nigdy wcześniej – i nigdy później – nie zarejestrowała.
Chile 1960: Kataklizm wszech czasów
22 maja 1960 roku, o 15:11 czasu lokalnego, południowe Chile doświadczyło najpotężniejszego trzęsienia ziemi w historii pomiarów – o magnitudzie 9,5. Epicentrum znajdowało się niedaleko Lumaco, ale najbardziej ucierpiała Valdivia – miasto, które na zawsze zapisało się w historii sejsmologii.
Wstrząsy trwały aż 10 minut. Zginęło co najmniej 1655 osób, a zniszczenia materialne sięgnęły 550 milionów dolarów (według wartości z 1960 roku). Wiele miast i wsi zostało dosłownie zrównanych z ziemią. Nastąpiły osuwiska, eksplodował wulkan Puyehue, a katastrofalne fale tsunami przeszły przez cały Ocean Spokojny, zabijając dziesiątki ludzi na Hawajach, w Japonii i na Filipinach.
Kiedy ziemia „falowała” jak ocean – świadkowie wspominają
To, co zapisane w liczbach, w rzeczywistości było dramatem setek tysięcy ludzi. Świadkowie wspominają huk dobiegający z głębi ziemi, jakby wybuchła wojna. Domy falowały, samochody przemieszczały się same, ziemia pękała, a ulice dosłownie falowały pod stopami.
– Ulicą szły fale – widziałem, jak ciężarówka przesunęła się o 30 metrów. Tata krzyczał: „To trzęsienie!”, a mama: „I to bardzo silne!” – wspomina Luis Garrido, wtedy pięcioletni chłopiec z Valdivii.
– Szpital zawalił się na moich oczach, pacjenci biegali po ulicach w piżamach, jedna kobieta rodziła na chodniku – relacjonuje María Soledad Salas.
– To było jak gigantyczny cyklop z młotem – walił raz za razem, burząc katedrę, urząd skarbowy, teatr… – pisał Hernán Olave w książce Horas de tragedia.
Tsunami, które zmiotło całe miasto
Nie minęła godzina, gdy z Pacyfiku nadciągnęło nowe zagrożenie – tsunami. Ludzie widzieli, jak morze się cofa – to był złowieszczy znak.
– Widzieliśmy dno zatoki Corral, czarne jak smoła. Potem przyszła fala, wielka jak fort w Niebli. Zmiotła całe dolne miasto – wspomina Marta Medel. Jej brat zginął porwany przez wodę.
– Widziałem, jak morze wciągało nasz statek, potem osiadł na piasku. Uratowaliśmy się cudem – mówił marynarz Osvaldo.
– Woda tak opadła, że mogłem iść po dnie. Ale potem przyszła fala i porwała mnie na pełne morze. Przeżyłem dzięki kamizelce ratunkowej – opowiadał Eduardo Soto Ulloa, pilot statku.
Tsunami dotarło nie tylko do wybrzeży Ameryki Południowej. W Hilo na Hawajach zginęło 61 osób. W Japonii – 122. Fale dotarły też do Nowej Zelandii, Australii i Filipin.
Riñihuazo – walka o życie pośród ruin
Na rzece San Pedro osuwiska utworzyły zaporę ziemną, grożąc zalaniem całej doliny i miasta Valdivia. W ciągu jednego dnia zorganizowano akcję ratunkową, która uratowała życie ponad 100 tysiącom osób. To była inżynieryjna walka z czasem, bez maszyn, z łopatami w rękach.
Dlaczego warto o tym pamiętać?
Choć dzisiejsze trzęsienie ziemi na Kamczatce budzi zrozumiały niepokój, to jednak daleko mu do potęgi chilijskiego kataklizmu sprzed 65 lat. Wciąż nie wynaleziono technologii, która potrafiłaby przewidywać megatrzęsienia z dużym wyprzedzeniem. Ale pamięć o Valdivii pozwala lepiej przygotować się na najgorsze – budując system ostrzeżenia o tsunami, inwestując w odporność infrastruktury i ucząc społeczeństwo, jak reagować.
Foto: Pierre St. Amand – NGDC Natural Hazards Slides with Captions Header.