Niemcy, po długim okresie zwlekania, w końcu zdecydowali, że wyślą do Ukrainy ciężki sprzęt. Zaczęli dość ostrożnie od deklaracji, że pojedzie tam setka Gepardów – samobieżnych dział przeciwlotniczych produkowanych w latach 1965-1976.
O tym czym jest Gepard, pisali ostatnio niemal wszyscy. Przypomnijmy więc tylko szybko w jednym zdaniu, że to samobieżne działo przeciwlotnicze zbudowane na bazie czołgu Leopard 1 i wyposażone w dwie sprzężone armaty przeciwlotnicze kal. 35 mm.
Ta broń z punktu widzenia Ukraińców ma dwie duże zalety. Po pierwsze, faktycznie może się przydać w zwalczaniu samolotów, śmigłowców, a może i nieco większych dronów, atakujących bezpośrednio lub obserwujących ukraińskie wojska na lądzie.
Ma bowiem własną stację radiolokacyjną o zasięgu 15-16 km. Może więc dużo lepiej od piechura ze Stingerem przygotować się do odparcia powietrznego ataku.
Po drugie Gepard może zwalczać cele naziemne. Jego pociski z rdzeniem stalowym przebijają pancerz o grubości z 44 mm z odległości 1 km.
To w praktyce oznacza, że spokojnie można je wykorzystać do niszczenia w zasadzie wszystkich rosyjskich pojazdów opancerzonych z wyjątkiem czołgów.
Tak więc, podsumowując, Gepardy faktycznie mogą zwiększyć ukraiński potencjał obronny. Byłyby przydatne już teraz, ale biorąc pod uwagę niemiecką opieszałość w dostarczaniu broni do Ukrainy i problemy z brakiem wystarczającej amunicji do tych pojazdów (mają ją przysłać aż z Brazylii), Ukraińcy muszą tutaj jeszcze poczekać…
Foto: Hans-Hermann Bühling/CC BY-SA 2.0.
Czytaj więcej: Stormer. Dlaczego Brytyjczycy wysyłają taki pojazd do Ukrainy?
Czytaj więcej: Tajemnicze drony Phoenix Ghost lecą na Ukrainę. Mogą wiele namieszać…