Najnowszy raport finansowy spółki Harley-Davidson to twardy dowód na to, że jej motocykle to coraz bardziej niszowe hobby głównie dla starszych i zamożnych panów.
Sprzedaż amerykańskiego producenta kultowych motocykli zmniejszyła się w ostatnim kwartale ubiegłego roku aż o 8,5 proc. – do kwoty 874,1 mln dol. I najmniejszym problemem w tym jest informacja, że ten spadek jest wyraźnie niższy od prognoz analityków, którzy myśleli, że przychody zmniejszą się tylko o 3,4 proc.
Harley sprzedaje coraz mniej ciężkich jednośladów od 12 kwartałów. W ubiegłym roku sprzedał ich przy tym w USA najmniej od 16 lat – a Stany to jego główny rynek, odpowiadający za ponad połowę jego przychodów.
Na świecie też ubywa chętnych na motocykle z Milwaukee. W ubiegłym roku Harley wysłał ich za granicę najmniej od 2010 roku.
W sumie w 2019 roku amerykańska spółka znalazła chętnych na nieco ponad 218 tys. jednośladów. W 2006 roku sprzedała ich dla porównania 350 tys.
Malejąca od dawna sprzedaż motocykli, które wydawały się przez lata jedną z najbardziej znanych ikon Ameryki, może zaskakiwać. W końcu spowolnienie na Zachodzie to jednak nie kryzys – świat ma za sobą co najmniej kilka lat boomu gospodarczego i niskiego bezrobocia. Taki świat powinien sprzyjać realizacji wielu marzeń – w tym o dalekich podróżach ciężkimi motocyklami.
Harley nie jest już szczytem marzeń
Cóż… ludzie dzisiaj faktycznie często realizują swoje marzenia – może nawet częściej niż ich rodzice lub dziadkowie. Kłopot dla Harleya jednak w tym, że coraz rzadziej tym marzeniem jest kupno ciężkiego motocykla. Z kilku powodów.
Po pierwsze, dzisiaj młodzi ludzie mają więcej rozrywek do wyboru. Po drugie, ciężkie motocykle kłócą się nieco ze światem rosnącej świadomości ekologicznej i słabo nadają się do poruszania po coraz bardziej zatłoczonych miastach – w powojennym pokoleniu baby boomers korki nie były jednak takim problemem jak pół wieku później.
Po trzecie, Harley to marka mocno pokryta patyną. Kojarzy się z brodatymi i brzuchatymi starszymi panami bardziej niż z lekkością i oryginalnym, unikatowym stylem. To również dlatego, że amerykańska firma przez lata zrobiła wiele, by ich motocykle kosztowały krocie, a więc były wybierane przez zamożnych i często już niemłodych wielbicieli.
Harley – drogo, drogo, drogo…
Najtańszy jednoślad w ich ofercie oznacza dzisiaj wydatek na poziomie ponad 31 tys. zł, a ceny za bardziej wypasione modele dobijające do kwoty 100 tys. zł nie są tu rzadkością. Na takie „zabawki” nigdy nie będzie zbyt wielu chętnych i nigdy nie będą to pojazdy „młodzieżowe”.
Do tego firma opornie się zmienia. Pierwszy elektryczny Harley to jakieś monstrum za niemal 150 tys. zł. o zasięgu nieco ponad 150 km. Bardziej też czołg na dwóch kołach niż jakikolwiek jednoślad przypomina terenowy model Pan America, który w tym roku ma wjechać do salonów. O cenie nic tu jeszcze nie wiadomo, ale też będzie z kosmosu.
Co prawda Harley zamierza wprowadzić do Europy tańszy i lżejszy motocykl z jego zakładów w Tajlandii, co pozwoli ominąć unijne cła na amerykańskie motocykle wysokości 25 proc., oraz zaproponować również podobny model w Chinach, ale te wszystkie kroki trwają bardzo długo. Europejska i azjatycka konkurencja wydaje się szybsza. W tym w rozwoju jednośladów z elektrycznym napędem.
Foto: Harley-Davidson.
Czytaj więcej: Spadek produkcji aut w Niemczech największy od ćwierć wieku. Kilka powodów, w tym ceny.
Czytaj więcej: Hyundai wyprodukuje powietrzne taksówki dla Ubera?