Duże ekrany w restauracjach, dzięki którym zamawiamy hamburgery, colę lub lody to dobrodziejstwo dla sprzedawców. Odciążają personel i zwiększają sprzedaż.
Nad Wisłą cyfrowe kioeski najpierw pojawiły się w lokalach firmy zdobnej w logo z dwóch złotych łuków. Niedługo później wyrosły w restauracjach konkurencji, której symbolem jest siwy pan w okularach. Samoobsługowe kioski z dotykowymi ekranami od razu otoczył wianuszek klientów. O co chodzi? O wygodę, szybkość a przede wszystkim o pieniądze.
Jeszcze pierwszych latach XXI wieku niewiele wskazywało, że automatyczna sprzedaż wejdzie do mainstreamu. Tu i ówdzie w sklepach pojawiały się połyskujące ekrany, ale z reguły jak informował w 2004 r. branżowych portal Marketing Sherpa – w ciszy pokrywały się kurzem. Przełom przyszedł w kolejnej dekadzie. Po pierwsze, pojawiły się nowe technologie. Zamiast małych, kineskopowych wyświetlaczy – kilkudziesięcalowe LEDy. Zamiast klawiatur i myszek kulkowych – obsługa dotykiem. Po drugie jednak (i najważniejsze), pojawiły się duże pieniądze.
Cyfrowe kioski – bo nie chce im się gadać
Amerykańskie fast-foody, wpadły na pomysł posiłkowania się kioskami, żeby pomóc sobie w rozładowaniu tłoku w godzinach szczytu. Kolejkom w szybkich restauracjach trudno się dziwić. Według badań National Center for Health Statistics prawie 40 proc. Amerykanów jada w tych restauracjach codziennie. Nic dziwnego, że dzięki kilku dodatkowym stanowiskom sprzedażowym przychody lokali ruszyły w górę.
Rychło okazało się, że klienci przed ekranami gromadzą się także, kiedy przed tradycyjnym kasami kolejek ani śladu. Pewne światło na ten fakt rzuca badanie z 2015 r., dotyczące automatycznych kas w supermarketach. 20 proc. millenialsów (czyli już całkiem dojrzałych ludzi), prawie 2 razy więcej niż ich rodziców, uważa, że rozmowa z kasjerem jest zwyczajnie nieprzyjemna. Interakcja z maszyną jest wygodna i naturalna. U młodszych, jeszcze mocniej przywykłych do mobilno-dotykowych zakupów ten trend jest zapewne wyższy.
Cyfrowe kioski – więcej frytek do tego
Ale to nie wszystko. Menedżerowie sieci szybkiej obsługi szybko zauważyli, że korzystający z kiosków… kupują więcej. Do wyników pierwsze przyznało się Taco Bell – kioskowi klikacze płacą o 20 proc. wyższe rachunki od osób tradycyjnie rozmawiających z pracownikiem obsługi. Zamawiają więcej dodatkowych składników, w tym napojów. Trend jest wszędzie taki sam. Klienci innej sieci – Chili’s Grill&Bar zamawiają większe desery. Zamówienia bufetach sieci kin Cinemark wzrosły aż o 32 proc.
O badaniach psychologicznych na razie cicho. Prawdopodobnie klienci przed ekranami, wybierając zestaw powiększony i lody, czują się bezpieczniej, gdy składają zamówienie przez bezosobowy ekran, niż za pośrednictwem człowieka, choćby mimowolnie oceniającego ich upodobania.
Czy bezpiecznie mogą się czuć pracownicy restauracji? Restauracje szybkiej obsługi, choć nie mają dobrej prasy w tym zakresie, dostarczają na świecie pracy bardzo wielu młodym ludziom. Tutaj, co zrozumiałe, trudno o konkretne informacje. Na stronie producenta oprogramowania do kiosków można dowiedzieć się jedynie, że odciążony od obsługi klientów personel może skupić się na przygotowaniu posiłków. Pozostaje mieć nadzieję, że na tym się skończy.
Czytaj więcej: Lampa, która gra. Półka, która śpiewa. IKEA i Sonos mają dla nas dwa nowe głośniki Symfonisk.
Czytaj więcej: Burmistrz miasta Duszniki-Zdrój ma oryginalny pomysł. Turyści po gminie mają jeździć elektrykami.